Rebel Moon – część 2: Zadająca rany – recenzja filmu. Gwiezdne wojny klasy B

Radosław Krajewski
2024/04/19 11:00
1
0

Druga część Rebel Moon zadebiutowała na Netflixie. Oceniamy, czy Zack Snyder zdołał uratować swoją serię przed katastrofą.

Przewiń do tyłu, powtórz

Po krótkiej przerwie powracamy do największego i najambitniejszego projektu Zacka Snydera w jego karierze. Pierwsze podejście do Rebel Moon nie było zbyt udane i film cierpiał na mnóstwo problemów, które druga część nie miała prawa wszystkich naprawić. Zawsze można było mieć złudne nadzieje, że sześciogodzinna wersja reżyserska obu części pokaże prawdziwą wizję reżysera i zupełnie zmieni nastawienie do tej serii. Czy tak się stanie, dowiemy się dopiero pod koniec okresu letniego, a na razie możemy obejrzeć finał walki Kory i jej drużyny z armią złowrogiego Atticusa Noble’a. Satysfakcjonującego zakończenia pełnego emocji, napięcia i widowiskowej akcji raczej się nie spodziewajcie. Niby co chwila coś wybucha na ekranie, ktoś z kimś walczy, ale podobnie jak w poprzedniej części, brakuje w tym wszystkim głębi, stawki i skali, która mogłaby posłużyć za katalizator do wytworzenia jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Niestety Rebel Moon – część 2: Zadająca rany ponownie pozostawia całkowicie obojętnym, nie potrafiąc w żadnym momencie zapewnić jakiejkolwiek ekscytacji.

Przewiń do tyłu, powtórz, Rebel Moon – część 2: Zadająca rany – recenzja filmu. Gwiezdne wojny klasy B

Historia rozpoczyna się tuż po zakończeniu Dziecka ognia. Kora (Sofia Boutella) i jej drużyna powracają na Veldt, aby przekazać dobrą nowinę, że admirał Noble (Ed Skrein) zginął, a armia Macierzy zostanie wycofana. Sprawy się komplikują, gdy do mieszkańców księżyca zostaje wysłany komunikat, że mają pięć dni na zebranie plonów, po które wkrótce przybędą imperialni żołnierze. Kora wraz z Gunnarem (Michiel Huisman), Titusem (Djimon Hounsou), Nemesis (Doona Bae) i Tarakiem (Staz Nair) postanawiają pomóc obywatelom Veldt w spełnieniu prośby Macierzy, aby przygotować na nich zasadzkę. Wkrótce okazuje się, że Atticus Noble jednak żyje i pragnie jedynie zemsty na dziewczynie i reszcie mieszkańców. Kora musi przygotować obronę przed straszliwymi imperialnymi siłami, zanim ledwo płonący ogień rebelii wciąż tli się w ich sercach.

Zack Snyder obiecywał, że gdy pierwszy film służył za ustawienie wszystkich pionków na szachownicy i zarysowanie stawki, tak druga część będzie kulminacją pełną akcji, w której fabuła będzie mogła cały czas posuwać się do przodu bez większych przestojów. Reżyser nas jednak oszukał i zanim dojdzie do wielkiej rozwałki, musimy przetrwać przez pierwszą godzinę produkcji, co wcale łatwym zadaniem nie jest. Kora i jej przypadkowa zbieranina rebeliantów nie ma zbyt wiele do roboty na Veldt, więc w rytm pompatycznej muzyki przez dobre kilka minut ścinają zboża ręcznymi kosami z gracją podkreśloną w slow motion. Snyder ponownie nadużywa tej techniki, nie tylko w scenach walki, ale również tam, gdzie jest to zwyczajnie zbędne. Nawet w prostych scenach, które nie zasługują na to, żeby widz oglądał je dłużej niż wynosi normalna prędkość. Niestety reżyser karmi nas wieloma takimi fragmentami, przez które czeka nas niepotrzebnie wydłużony seans.

Po udanych żniwach czas na zabawę, więc wyrzutki galaktyki ucztują i świętują, jakby jutra miało nie być. Integracja przed decydującą bitwą jest ważna, aby poczuć wspólnego ducha i przypomnieć sobie, o co zamierzają walczyć. Problem pojawia się niedługo później, gdy cała zgraja opowiada swoje smutne historyjki, jak to Macierz wpłynęła na ich życie. Przykro jest tego słuchać i to drugi raz, gdyż podobne sceny pojawiły się w poprzedniej części. Snyder wyraźnie nie miał pomysłu, jak rozbudować poboczne postacie i nadać im nieco więcej głębi, a przy tym wszystkim próbować scalić drużynę i w jakiś sposób ich ujednolicić, aby stali się równie lojalną rodziną, co ta Doma Toretto w serii Szybcy i wściekli.

Po godzinie wspomnianych smętów, przerywanych scenami „powstającego z martwych” Noble’a czeka nas danie główne, czyli w zamierzeniu wielki, epicki finał, który może konkurować z najwspanialszymi zakończeniami w historii. Niestety to właśnie w drugiej godzinie wszystkie największe wady Rebel Moon – część 2: Zadająca rany zostają wyraźnie uwydatnione. Snyder stosuje wszystkie swoje najlepsze i zarazem najbardziej wyświechtane sztuczki, aby wzbudzić w widzach poczucie, że jest świadkiem czegoś niezwykłego. Ale nie jest, a bitwa poza niezłymi efektami specjalnymi, nie ma wcale nic do zaoferowania. Jest chaotyczna, nudna, przewidywalna, a na domiar złego sztucznie wymusza emocjonalne szantaże, które nie działają, bo mamy gdzieś te kukiełkowate postacie pozbawione charyzmy. Wszystko więc sprowadza się do wielkiej rozpierduchy, która na każdym kroku ma przypominać, że mamy Gwiezdne wojny w domu.

Największy fan George’a Lucasa

Snyderowi nie można odmówić miłości do Sagi stworzonej przez George’a Lucasa, ale przy tworzeniu Rebel Moon zachował się jak dziesięcioletni fan, który próbuje stworzyć własne historie osadzone w tym świecie. To chyba najlepsze podsumowanie tej serii, która wygląda, jakby wszystkie pomysły na nią zostały ściągnięte z Gwiezdnych wojen, ale tak „aby facetka się nie kapnęła”. Przez to reżyser nie potrafi stworzyć wiarygodnego, koherentnego i organicznego świata, który stanowiłby dodatkowy atut obu produkcji. Wręcz przeciwnie, wiele elementów tu nie pasuje, a wyraźnie istnieją w tym świecie, bo Gwiezdne wojny mają podobne rozwiązania. Zbiorniki z bactą? Są. Wideorozmowy z hologramami? Są. Miecze świetlne? Są. Eskadry myśliwców biorących udział w bitwie? Są. Świat Rebel Moon wyprany jest z własnych, oryginalnych pomysłów, które wyróżniałyby go na tle innych produkcji. Zamiast tego otrzymaliśmy gorsze Gwiezdne wojny, jakby już sama seria Lucasfilm obecnie nie szorowała po dnie.

Największy fan George’a Lucasa, Rebel Moon – część 2: Zadająca rany – recenzja filmu. Gwiezdne wojny klasy B

GramTV przedstawia:

Kontrast jest jeszcze większy, gdyż dopiero co w kinach mogliśmy oglądać Diunę: Część drugą, która pokazała, jak powinno robić się współczesne blockbustery, które zachwycają swoją monumentalnością, skalą wydarzeń, czy bogatym światem pełnym różnic i kontrastów. W starciu z dziełem Denisa Villeneuve Rebel Moon wygląda jak film z poprzedniej epoki, który przekłada CGI i inne efekty wizualne nad historią, bohaterami i ukazaniem akcji w odpowiednim kontekście. Ale Snyder najwyraźniej zadowolony jest z efektu i wiele wskazuje na to, że trzecia część jest już w planach.

Innym dużym problemem są aktorzy, którzy nadal nie potrafili wykreować na ekranie ciekawych postaci. Sofia Boutella, Ed Skrein, Djimon Hounsou, czy Doona Bae to aktorzy, którzy potrafią grać i udowodnili to w wielu produkcjach. Snyder nie poświęcił im jednak należytej uwagi i ich talent został na czas przebywania na planie Rebel Moon zwyczajnie wytarty. Nie ma tu ani jednej roli, ani jednego bohatera, tudzież antagonisty, o którym można byłoby napisać cokolwiek pozytywnego. To dokładnie te same postacie, które znamy z pierwszej części, które nie przechodzą żadnej drogi, przemiany, aby wzbudziły zainteresowanie.

Rebel Moon – część 2: Zadająca rany jest filmem bardzo podobnym do pierwszej części, więc osoby, którym podobała się poprzednia produkcja, przy tym tytule nie powinny bawić się gorzej. Reszta niech czuje się ostrzeżona, że może lepiej poczekać na wersję reżyserską, która powinna naprawić przynajmniej aspekty widowiskowości starć, które będą bardziej brutalne i krwawe. Liczę, że nie będzie to koniec Rebel Moon i seria dostanie drugą szansę, ale tym razem może w filmach od innych twórców. Zack Snyder wyraźnie nie poradził sobie ze „swoimi Gwiezdnymi wojnami”, więc najlepsze co może zrobić, to podążyć drogą George’a Lucasa i oddać stery innym twórcom.

3,0
Rebel Moon – część 2: Zadająca rany rozczarowuje nie mniej niż pierwsza część.
Plusy
  • Efekty specjalne wciąż trzyma niezły poziom
  • Mimo wszystko akcja potrafi być widowiskowa
  • Więcej Anthony’ego Hopkinsa
  • Nieco krótszy od pierwszej części
Minusy
  • Powtarza wszystkie błędy poprzedniego filmu
  • Rozczarowujący finał
  • Ostatecznemu starciu brakuje emocji i napięcia
  • Niedziałające szantaże emocjonalne
  • Zbyt wiele niepotrzebnych scen w slow motion
  • Irytujący patos nawet tam, gdzie nie jest on potrzebny
  • Nie czuć, że to koniec tej historii
Komentarze
1
wolff01
Gramowicz
19/04/2024 13:54

O Snyderze chodzi opinia że to dobry reżyser (jeśli chodzi o wizualne aspekty) ale nie gdy bierze się też za scenariusze :P